GRODNO
Wtorek,
29 kwietnia 2025 roku |
(Prawie) mistyczna historia na Boże Narodzenie

Historia, którą dzisiaj opowiem, miała miejsce mniej więcej trzynaście lat temu. Dzięki niej nie stałem się bardziej pobożnym, empatycznym, mówiąc ściślej – lepszym. Szczerze, to nawet zapomniałem o niej na jakiś czas. Raz lub dwa razy opowiedziałem ją przy okazji jakiegoś kazania świątecznego i wysłałem do „archiwum” pamięci, robiąc miejsce na kolejne niesamowite historie.
A tu nagle Angelina z redakcji „Słowo Życia” zwróciła się z pytaniem, czy nie mógłbym opowiedzieć czytelnikom o jakimś niezwykłym wydarzeniu na święta Bożego Narodzenia. I, przypominając ową właśnie historię, zgodziłem się, sam sobie się dziwiąc. †
A tu nagle Angelina z redakcji „Słowo Życia” zwróciła się z pytaniem, czy nie mógłbym opowiedzieć czytelnikom o jakimś niezwykłym wydarzeniu na święta Bożego Narodzenia. I, przypominając ową właśnie historię, zgodziłem się, sam sobie się dziwiąc. †
A więc było to zwykłe grodzieńskie zimowe popołudnie. Takie przedświateczne, ponieważ wigilijne. Kośćiół piękniał coraz bardziej, choinki pachniały lasem iglastym i świętem, kapłani biegali tu i ówdzie, żeby wyspowiadać wszystkich wiernych, a ci ostatni nieustannie krążyli wokół, nie tracąć nadziei na otrzymanie opłatka na wigilijny stół, by w tenże wieczór połamać się nim z rodziną i przyjaciółmi, składając najlepsze życzenia.
Ja zaś – brat- student, wtedy jeszcze na klerykacie – miałem praktykę duszpasterską w naszej grodzieńskiej parafii. Tego dnia „praktykowałem” najbardziej cierpliwość i kontemplację, gdyż zadanie miałem iście świąteczne: być w zakrystii i rozdawać interesantom opłatek za drobną ofiarę. Godzina była już późna, wziętej uprzednio książki starczyło na pół godziny. W kościele robiło się jakoś zimnawo i, żeby się rozgrzać, postanowiłem trochę pozamiatać podłogę. I właśnie tu ta niezwykła historia się zaczyna.
Na ostatniej ławce w całkowicie pustej świątyni, trzymając dziecko w ramionach, siedziała dziewczyna o dość pięknym wyglądzie i płakała. Chłopczyk, jeszcze malutki, mocno otulony kocem sapał, czasami pochlipując. Odstawiwszy szczotkę, podszedłem bliżej, proponując dziewczynie przejść z dzieckiem do odrobinę cieplejszej zakrystii.
„My tu na chwilę. Poczekamy trochę w kościele. Dziękuję serdecznie!” – odpowiedziała, uśmiechając sie przez łzy. Prawdopodobnie czekała na męża, ojca dziecka, ponieważ co jakiś czas patrzyła na ekran komórki. Kołysała synka i coś optymistycznego mu półszeptem śpiewała. Nie zdążyłem spytać ją o szczegóły. I jakoś było niezręcznie to robić. Za kilka minut przyszli chętni po opłatek i rozmowę parafianie, więc wróciłem do mojego bezpośredniego obowiązku.
Gdy znów zajrzałem do kościoła, dziewczyny z dzieckiem już nie było. Może zabrał ich ojciec dziecka do przytulnego i ciepłego domu? Bardzo chcę w to wierzyć.
Ale co spowodowało wtedy ten cichy, prawie bezdźwięczny płacz? Tak rozumując, pojawiła się w mej głowie zuchwała myśl: „A co jeśli?.. Jeśli to Ona pozwoliła mi w ten sposób być naocznym świadkiem swoich betlejemskich łez? Dała możliwość podsłuchać część Jezusowej kołysanki?”. Żeby było jasne – jestem chyba ostatnim kandydatem na wizjonera we wszechświecie, i jeśliby ktoś zapytał moich braci o moje zdolności mistyczno-kontemplacyjne, oni prawdopodobnie długo by się śmiali.
Ale... Po dziś dzień nie znam imienia tamtej dziewczyny i przyczyn, które zmusiły ją z synkiem na czekanie w zimnym kościele. Lecz gdzieś w głębi serca jestem przekonany, że Nowonarodzony zreżyserował to spotkanie, by uświadomić mi bardzo mocno i wyraźnie jedną rzecz: wszystko to naprawdę miało miejsce. I Zwiastowanie, i Betlejem, i ucieczka do Egiptu. Chrzest w Jordanie i wszystko, co wydarzyło się potem. To nie są omszałe historie starych księży, nie są pobożne legendy o zapachu moralizmu. To jest całkiem realna Historia, w której każdy z nas ma swój udział i swoją rolę.
Wyobraź sobie przez chwilę, jak by to było, gdyby Bóg zapukał do drzwi twego domu z prośbą o nocleg, właśnie dzisiaj, w niebezpiecznym covidowym czasie? Co by było, gdyby zwrócił się On do ciebie na ulicy, rozpoczynając rozmowę? Jeśli nieznajomy z uśmiechem od ucha do ucha wyciągnąłby do ciebie przebitą na wskroś rękę na znak pokoju podczas Mszy?
W tym momencie chciałem wierzyć, że On i Maryja są bliżej niż myślę, i znacznie bardziej realni niż mi się wydaje. Czy muszę mówić, że tamte święta Bożego Narodzenia przeżyłem trochę inaczej: nie bardziej pobożnie lub radośnie, ale napewno bardziej świadomie.
Ta historia nie ma morału, ponieważ jest tu absolutnie niepotrzebny. To jest tylko przypomnienie, że na weselu w Kanie Galilejskiej tańczono, ściany pewnego domu w Betanii pamiętały rozmowy do rana i płacz po stracie przyjaciela, a ryba, przyrządzona nad jeziorem Tyberiadzkim była soczysta i dobrze przyprawiona. Wszystko to wydarzyło się naprawdę.
Ja zaś – brat- student, wtedy jeszcze na klerykacie – miałem praktykę duszpasterską w naszej grodzieńskiej parafii. Tego dnia „praktykowałem” najbardziej cierpliwość i kontemplację, gdyż zadanie miałem iście świąteczne: być w zakrystii i rozdawać interesantom opłatek za drobną ofiarę. Godzina była już późna, wziętej uprzednio książki starczyło na pół godziny. W kościele robiło się jakoś zimnawo i, żeby się rozgrzać, postanowiłem trochę pozamiatać podłogę. I właśnie tu ta niezwykła historia się zaczyna.
Na ostatniej ławce w całkowicie pustej świątyni, trzymając dziecko w ramionach, siedziała dziewczyna o dość pięknym wyglądzie i płakała. Chłopczyk, jeszcze malutki, mocno otulony kocem sapał, czasami pochlipując. Odstawiwszy szczotkę, podszedłem bliżej, proponując dziewczynie przejść z dzieckiem do odrobinę cieplejszej zakrystii.
„My tu na chwilę. Poczekamy trochę w kościele. Dziękuję serdecznie!” – odpowiedziała, uśmiechając sie przez łzy. Prawdopodobnie czekała na męża, ojca dziecka, ponieważ co jakiś czas patrzyła na ekran komórki. Kołysała synka i coś optymistycznego mu półszeptem śpiewała. Nie zdążyłem spytać ją o szczegóły. I jakoś było niezręcznie to robić. Za kilka minut przyszli chętni po opłatek i rozmowę parafianie, więc wróciłem do mojego bezpośredniego obowiązku.
Gdy znów zajrzałem do kościoła, dziewczyny z dzieckiem już nie było. Może zabrał ich ojciec dziecka do przytulnego i ciepłego domu? Bardzo chcę w to wierzyć.
Ale co spowodowało wtedy ten cichy, prawie bezdźwięczny płacz? Tak rozumując, pojawiła się w mej głowie zuchwała myśl: „A co jeśli?.. Jeśli to Ona pozwoliła mi w ten sposób być naocznym świadkiem swoich betlejemskich łez? Dała możliwość podsłuchać część Jezusowej kołysanki?”. Żeby było jasne – jestem chyba ostatnim kandydatem na wizjonera we wszechświecie, i jeśliby ktoś zapytał moich braci o moje zdolności mistyczno-kontemplacyjne, oni prawdopodobnie długo by się śmiali.
Ale... Po dziś dzień nie znam imienia tamtej dziewczyny i przyczyn, które zmusiły ją z synkiem na czekanie w zimnym kościele. Lecz gdzieś w głębi serca jestem przekonany, że Nowonarodzony zreżyserował to spotkanie, by uświadomić mi bardzo mocno i wyraźnie jedną rzecz: wszystko to naprawdę miało miejsce. I Zwiastowanie, i Betlejem, i ucieczka do Egiptu. Chrzest w Jordanie i wszystko, co wydarzyło się potem. To nie są omszałe historie starych księży, nie są pobożne legendy o zapachu moralizmu. To jest całkiem realna Historia, w której każdy z nas ma swój udział i swoją rolę.
Wyobraź sobie przez chwilę, jak by to było, gdyby Bóg zapukał do drzwi twego domu z prośbą o nocleg, właśnie dzisiaj, w niebezpiecznym covidowym czasie? Co by było, gdyby zwrócił się On do ciebie na ulicy, rozpoczynając rozmowę? Jeśli nieznajomy z uśmiechem od ucha do ucha wyciągnąłby do ciebie przebitą na wskroś rękę na znak pokoju podczas Mszy?
W tym momencie chciałem wierzyć, że On i Maryja są bliżej niż myślę, i znacznie bardziej realni niż mi się wydaje. Czy muszę mówić, że tamte święta Bożego Narodzenia przeżyłem trochę inaczej: nie bardziej pobożnie lub radośnie, ale napewno bardziej świadomie.
Ta historia nie ma morału, ponieważ jest tu absolutnie niepotrzebny. To jest tylko przypomnienie, że na weselu w Kanie Galilejskiej tańczono, ściany pewnego domu w Betanii pamiętały rozmowy do rana i płacz po stracie przyjaciela, a ryba, przyrządzona nad jeziorem Tyberiadzkim była soczysta i dobrze przyprawiona. Wszystko to wydarzyło się naprawdę.
< Poprzednia | Następna > |
---|
Kalendarz liturgiczny
![]() | |
Obchodzimy imieniny: | |
Do końca roku pozostało dni: 247 |
Czekamy na Wasze wsparcie

Prosimy Was o pomoc w głoszeniu Dobrej Nowiny. Czekamy na Wasze listy, artykuły, zdjęcia i wsparcie finansowe gazety. Jako jedna rodzina "Słowo Życia" pragniemy nieść słowo Boże, mówić o Chrystusie i Kościele co raz większemu gronu ludzi na Białorusi oraz poza jej granicami.